Nic się nie stało – o słownym zaklinaniu rzeczywistości.
Scena, jakich wiele. Zaobserwowana w zupełnie przypadkowym miejscu o zupełnie przypadkowym czasie. Mały chłopczyk, stawiający niepewnie pierwsze kroki podczas spaceru w parku. Dzielnie, lecz z niemałym wysiłkiem maszeruje raźno do przodu. Widać, że cieszy go każdy kolejny, pokonany dystans. Rodzice idą za nim. Mama czujnym okiem obserwujechłopca i powtarza:
– „Adasiu, idź ostrożnie. Uważaj, bo się przewrócisz. Powoli. Zaraz będzie bam. Uważaj!”
Adaś, jak każde dziecko w jego wieku (ma „na oko” 13-14 miesięcy), to chłopczyk o ogromnej potrzebie odkrywania świata, poznawania go wszystkimi, dostępnymi mu zmysłami. Najszybciej, najlepiej, ale też najboleśniej uczy się dzięki upadkom i potknięciom. To więcej niż pewne, że przewidywania rodziców się sprawdzą, bowiem aby dobrze posiąść sztukę chodzenia, trzeba wielokrotnie upaść i powstać, wykorzystując w tym celu zmysł równowagi i niezliczone pokłady wytrwałości. Nie znam dziecka, które mając tak ogromną motywację, jaką jest samodzielne przemieszczanie się, po pierwszym upadku zrezygnuje z kolejnych prób chodzenia.
W pewnym momencie Adaś dostrzega przed sobą plac zabaw i przyspiesza. Nie zauważa wystającego z ziemi patyka i potyka się o niego, tracąc równowagę. Zupełnie zaskoczony pojawieniem się przeszkody, podejmuje walkę z grawitacją. Niestety, nie udaje mu się ustać i przewraca się na ziemię.
– „A nie mówiłam? Było bam? No było.” – woła zdenerwowana mama. – „Adaś trzeba patrzeć pod nogi. Musisz patrzeć, jak chodzisz. Chodź powoli i ostrożnie.”
Adaś spogląda oszołomiony na mamę, jego oczy robią się szkliste, a usta wyginają w podkowę.
Mama już wie, co za chwilę nastąpi. Próbuje ratować sytuację, mówiąc:
– „No już. Wszystko jest dobrze. NIC SIĘ NIE STAŁO. To tylko upadek. Zobacz, już z powrotem stoisz na ziemi. Ale pamiętaj. Uważaj i idź ostrożnie, bo znów upadniesz”.
W innym miejscu i czasie mam okazję zaobserwować niezwykle żywiołową grupę dwu – i trzylatków, którzy biegają na placu zabaw. Zjeżdżają na zjeżdżalni, kręcą się na karuzeli. Inni, wspierani przez opiekunów, próbują wspinać się po drabinkach. Kolejna grupa dzieci bawi się piłką. Próbują ją rzucać oraz kopać. W pewnym momencie jeden z chłopców, z dużym rozmachem chce przekazać piłkę drugiemu. Zamiast trafić do rąk dwulatka, piłka uderza go w głowę. Chłopiec natychmiast dotyka swojego czoła, jakby chciał się upewnić, że nie ucierpiało ono w wyniku uderzenia. Po chwili zaczyna głośno płakać. Widząc to, jego mama podbiega w popłochu, ogląda głowę syna i mówi:
„Szymuś, NIC SIĘ NIE STAŁO. Spokojnie, już nie płacz. Przecież Antoś nie chciał. Nie zrobił tego specjalnie. Już dobrze. Nie ma co płakać. Ty już duży chłopczyk jesteś. Duzi chłopcy nie płaczą. Chodź, idziemy do domu”.
Niestety, słowa mamy nie uspokajają chłopca. Wydaje się on być jeszcze bardziej rozżalony niż na początku. Teraz zmaga się nie tylko ze smutkiem z powodu sytuacji z piłką, ale też z rozgoryczeniem wywołanym koniecznością przerwania zabawy i powrotu do domu.
Obserwuję bardzo wiele podobnych sytuacji. Dotyczą doświadczeń przykrych nie tylko dla dzieci rocznych, dwu- i trzyletnich. Nierzadko komunikat „NIC SIĘ NIE STAŁO” powtarzany jest w stronę sześciolatka, dziesięciolatka lub piętnastolatka. Czy rodzice, którzy w ten sposób starają się pocieszyć dziecko, celowo sprawiają, iż czuje się ono gorzej? Nie sądzę. Mam wrażenie, że każdemu z nich towarzyszy zupełnie naturalna, szczera troska o dziecko i chęć przyniesienia mu natychmiastowej pociechy. Złagodzenia bólu. Ulżenia w osobistym cierpieniu. Zmaganiu z codziennością i trudami współczesnego świata. Towarzyszy temu również paniczna nierzadko obawa o to, że nasze kochane dziecko dozna przykrości, smutku, zasmakuje łez. My przecież nie chcemy, żeby ono cierpiało i było smutne. Pragniemy je więc jak najszybciej i, w naszym mniemaniu najskuteczniej, pocieszyć Czasem naszym pocieszeniom towarzyszy pragnienie, aby nie wychować dziecka na dorosłego, który będzie się nad sobą użalał i przygnębiał z powodu każdej, nawet najmniejszej porażki. Aby nie wychować „mięczaka”, „wrażliwca”, tylko pewnego siebie, odważnego, dobrze radzącego sobie z trudnościami człowieka. Strach towarzyszący temu, iż nasze dziecko będzie smutne, strapione, rozżalone, zdenerwowane nierzadko odbiera zdolność do reakcji zgodnej z jego prawdziwą potrzebą. Reakcji, która przyniosłaby mu ukojenie i tak potrzebną ulgę. Zrozumienie dla uczuć, a przede wszystkim ich przyjęcie i zaakceptowanie.
Należałoby się zastanowić, czy jeśli dziecko: potyka się i upada, zostaje uderzone piłką, pokłóciło się z najlepszym kolegą lub koleżanką, przeżywa pierwsze zawody miłosne – możemy bez obaw powiedzieć mu: „NIC SIĘ NIE STAŁO”? Myślę, że się STAŁO. Dziecku czasami wystarczy opisanie sytuacji, z jaką przyszło mu się zmierzyć. Jestem przekonana, że ból Adasia, który się potknął i upadł, ukoiłyby proste słowa: „Ojej, widzę, że nie zauważyłeś tego patyka i się o niego potknąłeś. Musiało cię to wystraszyć. Upadki bywają bolesne. Czasem pomaga mocne przytulenie. Dzięki niemu ból nie jest tak męczący.” A po pełnym ciepła przytuleniu można zachęcić dziecko: „Śmiało, maszeruj dalej. Gdybyś mnie potrzebował, będę tuż obok”. W ten sposób rodzic może okazać dziecku wsparcie na wielu płaszczyznach. Uznaje, że stało się coś, co je zasmuciło i wystraszyło. Przyjmuje i akceptuje jego uczucia. Przynosi wsparcie, pocieszenie, jednocześnie zachęcając do dalszej wędrówki.
Podobnie jest w drugiej, opisanej przeze mnie sytuacji. Szymek zostaje uderzony piłką w głowę. Kolega nie robi tego celowo, dopiero uczy się rzucać. Nie zmienia to faktu, że poszkodowany chłopiec jest zaskoczony i przestraszony. Jego mama mogłaby przynieść mu ukojenie i zrozumienie stwierdzając: „Widziałam, że piłka uderzyła cię w głowę. Musiałeś się przestraszyć. Zabolało cię? Dam Ci buziaka – pocieszaka w czoło. Zobacz, Antoś wygląda na przestraszonego. Chyba nie spodziewał się, że piłka zamiast trafić do Twoich rąk, uderzy Cię w głowę. To co? Spróbujecie jeszcze trochę pograć?”
We wszystkich potencjalnych sytuacjach, w których COŚ jednak SIĘ STAŁO (np. dziecko upadło, podrapało swoje kolano, uderzyło się w głowę, pokłóciło z bliską osobą, doznało przykrości ze strony kolegów lub koleżanek, zostało niesprawiedliwie ocenione w szkole, przeżywa zawód miłosny) warto pochylić się nad emocjami towarzyszącymi przeżywanym przez nie trudnościom. Warto opisać sytuację, dzięki czemu dziecko będzie kiedyś umiało samo przedstawić innym swój problem. Warto okazać zrozumienie dla uczuć, by przyjąć je, zaakceptować i nazwać. Dopiero, gdy emocjonalna sfera zostanie odpowiednio nakarmiona i podreperowana, będzie można z dzieckiem porozmawiać o tym, co je spotkało, pocieszyć i nakarmić wsparciem oraz pozytywną zachętą do dalszego działania. Czasami sytuacja nie wymaga nadmiernego skupienia się na niej. Bywa, że samo nazwanie przeżycia, wysłanie radosnego buziaka – pocieszaka i bodźca do kontynuowania aktywności, wystarczy. Jednak w każdym przypadku warto przyjąć do wiadomości fakt, że COŚ ważnego dla dziecka SIĘ STAŁO. Nie wychowujemy w ten sposób smerfowego ciamajdy, płaczka, słabeusza, mięczaka, wrażliwca, lecz świadomego siebie, ufającego swoim uczuciom, myślom i emocjom, dowartościowanego, szczęśliwego człowieka. Mając przed oczami taki obraz naszego dziecka, warto, abyśmy pochylili się na chwilę nad jego osobistym zmartwieniem, zniżyli do jego wysokości, okazali zrozumienie, wsparcie, a na koniec dali zachętę do dalszego działania. Włożony w ten sposób trud w przyszłości na pewno zaprocentuje podwójnie – wypuścimy w świat dojrzałego, ufającego sobie człowieka, który i nam w chwilach dla nas trudnych da tak potrzebne wsparcie i zrozumienie. Warto w ten sposób rozmawiać? Jestem przekonana, że WARTO.
Autorka: Magdalena Michalak